Rozpoczynam liczenie: raz, dwa, trzy.
Stukot tramwaju nie zagłusza myśli.
A tam jest wszystko: lęk, walka. Ty.
Wszyscy patrzą, nikt się nie domyśli.
Liczę dalej: cztery, pięć, sześć.
Plan szpitala jest zagmatwany.
Do moich rodziców dotarła już wieść.
Strasznie się boję. Bardzo chcę do mamy.
Trwa wyliczanka: siedem, osiem, stój!
Jakiś pan mnie prowadzi przez ciemne korytarze.
W mojej głowie wciąż toczy się bój.
Nie wiem, co się dzieje. Chyba czas pokaże.
Próbuję: dziewięć, dziesięć… Jestem coraz dalej.
Leżę w łóżku, lek działać zaczyna.
Odczuwam napięcie w ciele, w sobie całej.
Wszystko się wali. Nie wiem, gdzie leży przyczyna.
Jedenaście, dwanaście, nie umiem liczyć już.
Pora na pierwszą rozmowę z psychiatrą.
Łzy lecą po twarzy strumieniem co rusz.
Wiem, że bliscy na pewno się martwią.
Nie wiem, co dalej. Trzynaście, czternaście…
Nie wiem, czy mózg mój jest na to gotowy.
Nie bolały mnie między nami waśnie.
Bolał mnie właśnie ten brak rozmowy.
Piętnaście, szesnaście, liczenie się kończy.
Za to tłok myśli w głowie ruszać zaczyna.
Wiele rzeczy serca nasze łączy.
Lecz serce moje się z bólu ugina.
Smutne siedemnaście, osiemnaście rzucone w ciszę.
Dni na oddziale mijają spokojnie.
Chociaż dzwoniąc do ciebie, tylko sygnał słyszę,
To wiem, że sama wygram w tej wojnie.
Dziewiętnaście i w końcu do dwudziestki dobijam.
Ujawniam emocje, które tak kryłam.
Chociaż nie siebie, coś w sobie zabijam.
Liczyłam na Ciebie. I się przeliczyłam.