Pamiętam, jak
kiedyś byłam chora.
Na daltonizm, tak
lubię mówić.
Ciężka była
szczególnie wieczorna pora.
Wtedy wszystkie
kolory zdawały się wśród czerni gubić.
Dużo osób mówi,
że z takich chorób się nie da wyleczyć.
Częściowo się
muszę niestety z nimi zgodzić.
Nie da się
wyzdrowieć całkowicie, trudno zaprzeczyć,
Ale można w bardzo
dużym stopniu cierpienie załagodzić.
Dużo osób chciało
pokazać mi kolory.
Tłumaczyli mi,
czemu one są takie piękne.
Pokazywali mi
obrazy, opisywali ich walory.
I chociaż
przynosili mi najbogatsze kwiaty, u mnie były biedne.
Robili, co mogli,
ale nic mi nie pomogło.
Już nie tylko nie
rozróżniałam poszczególnych kolorów,
Wszystko było szare
– szary stół, szary człowiek, szare godło.
Szare drogi,
prowadzące do szarych wyborów.
W całym tym obrazie
czarna tylko ja.
Może jeszcze sznur
czy żyletka białe.
Ale poza tymi
rzeczami, szare życie gna.
A właściwie gnało,
bo już nie jest szare.
Bo pewnego dnia
dostałam do ręki pędzel.
Z kolejnymi chwilami
dostawałam farby.
Uczyłam się
malować, z czasem coraz prędzej.
Malowałam morza i
gór wielkie garby.
I chociaż dostałam
nową paletę barw jasnych,
Nie zapomniałam o
zbiorze mych ciemnych kolorów.
Zostawiłam
odpowiedni odcień na przeżyciach własnych.
Odkrywając jednak
inny wygląd miast, domów.
Dziękuję więc
ludziom, którzy mi dali możliwość
Do namalowania na
nowo mojego życia.
Którzy okazali w
odpowiednim momencie wrażliwość
I pomogli na nowo
przystosować się do zwykłego bycia.
Dziś mój świat ma
wiele różnych kolorów.
I ciemnych, i
jasnych, i tych gdzieś pomiędzy.
Są ułożone w
miliony skomplikowanych wzorów,
W których kryją
się wszelkie przeżycia, odczucia i rodzinne więzy.