poniedziałek, 3 czerwca 2019

Daltonistka

Pamiętam, jak kiedyś byłam chora.
Na daltonizm, tak lubię mówić.
Ciężka była szczególnie wieczorna pora.
Wtedy wszystkie kolory zdawały się wśród czerni gubić.
Dużo osób mówi, że z takich chorób się nie da wyleczyć.
Częściowo się muszę niestety z nimi zgodzić.
Nie da się wyzdrowieć całkowicie, trudno zaprzeczyć,
Ale można w bardzo dużym stopniu cierpienie załagodzić.
Dużo osób chciało pokazać mi kolory.
Tłumaczyli mi, czemu one są takie piękne.
Pokazywali mi obrazy, opisywali ich walory.
I chociaż przynosili mi najbogatsze kwiaty, u mnie były biedne.
Robili, co mogli, ale nic mi nie pomogło.
Już nie tylko nie rozróżniałam poszczególnych kolorów,
Wszystko było szare – szary stół, szary człowiek, szare godło.
Szare drogi, prowadzące do szarych wyborów.
W całym tym obrazie czarna tylko ja.
Może jeszcze sznur czy żyletka białe.
Ale poza tymi rzeczami, szare życie gna.
A właściwie gnało, bo już nie jest szare.
Bo pewnego dnia dostałam do ręki pędzel.
Z kolejnymi chwilami dostawałam farby.
Uczyłam się malować, z czasem coraz prędzej.
Malowałam morza i gór wielkie garby.
I chociaż dostałam nową paletę barw jasnych,
Nie zapomniałam o zbiorze mych ciemnych kolorów.
Zostawiłam odpowiedni odcień na przeżyciach własnych.
Odkrywając jednak inny wygląd miast, domów.
Dziękuję więc ludziom, którzy mi dali możliwość
Do namalowania na nowo mojego życia.
Którzy okazali w odpowiednim momencie wrażliwość
I pomogli na nowo przystosować się do zwykłego bycia.
Dziś mój świat ma wiele różnych kolorów.
I ciemnych, i jasnych, i tych gdzieś pomiędzy.
Są ułożone w miliony skomplikowanych wzorów,
W których kryją się wszelkie przeżycia, odczucia i rodzinne więzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz