Właśnie teraz
chciałabym po prostu być smutna.
Wmówić sobie, że
nie zasługuję na szczęście.
Uwierzyć
całkowicie, że każda nadzieja jest złudna.
Że nigdy się nie
dopasuję, nie będę niczego częścią.
Dużo łatwiej
byłoby mi rozdrapać ranę na ciele
Zobaczyć krew,
płynącą po tak dawno nie zranionej skórze.
Rozpamiętać
wszystkie swoje błędy. A było ich wiele.
Ale czemu widzieć
tylko kolce, mając przed sobą różę?
Tak, boję się
cieszyć, bo boję się, że to się nagle zatrzyma.
Czasami tak się
boję, że nie mam siły nawet ruszyć głową.
Ale nie mogę żyć
tym, co mnie w miejscu trzyma.
Nie mogą stać się
nikim innym, niż teraz jestem. Sobą.
A skoro jestem sobą,
to jestem wszystkim, co mnie tworzy.
Ranami,
wspomnieniami, każdą łzą i nerwobólem.
Ale jestem też
człowiekiem, dziełem Boga z przestworzy.
Niedocenionym przez
samą siebie cudem.
Zwykłą dziewczyną,
która ma prawo popełnić błąd.
Lecz nie chcę ich
robić. Boję się, że każdy kolejny mnie pogrąży.
Chciałabym uciec od
błędów, jak najdalej stąd.
Ale wiem, że one i
tak się za mną pociągną, jak na uprzęży.
Więc muszę im
stawić czoła, czy tego chcę, czy nie.
I chociaż teraz
myślę, że nie dam rady przez to przejść
To robiłam to
wcześniej, nieważne kiedy i gdzie.
Więc czemu nie
umiem jeszcze raz w to wejść?
Wiem, że kiedyś
zacznę się podnosić, może niedługo.
Ale jeszcze nie
dziś, dzisiaj zbyt świeże wspomnienia.
Na razie potrzebuję
leżeć. Spokojnie i długo.
Na razie jest tylko
cień mnie. Mnie jeszcze nie ma.
Ale jeszcze się
odrodzę, zacznę życie swe wstrzymane.
Jeszcze pokażę
sobie i wszystkim, że mnie na to stać.
Jeszcze jakoś
wybielę każdą na umyśle plamę.
Ja to wszystko
zrobię. Jak tylko przestanę się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz