sobota, 12 stycznia 2019

Moja apokalipsa

Do tej pory, jest to najdłużej pisany wiersz - napisanie go zajęło mi ponad rok.



Zaprosiłam do siebie jeźdźców w liczbie cztery.
Pierwszy przyjechał na bladym koniu, mówił, że jest śmiercią.
Przyjechał, mówiąc, że w moje życie się wcieli.
Faktycznie, poczułam, że emocje we mnie się wiercą.
I gdy jeździec ten siedział przy mnie coraz dłużej
Nie spoglądał nawet na drzwi, by stąd wyjść,
Wszystko wokół zaczęło mnie nurzyć.
Wtedy nagle zapragnęłam, by do niego przyjść.
Drugi jeździec, co rumaka miał czarnego,
Mówił, że jest głodem, może dotknąć wszystkich.
I on wszedł sobie śmiało do życia mego.
Oprócz mego domu, włamał się do myśli.
Nie przyszedł w postaci braków środków jednak.
Postanowił wybrać nieco inną drogę.
Przyszedł, jako nienawiść i niesmak.
Na każdym kroku postawił przeszkodę.
On tylko cicho przypominał mi o mojej masie.
O tym, jak wyglądam, jak przez to się czuję.
O tym, że pewnie jestem najgorsza w całej klasie.
I tak wyszło, że sama z siebie głoduję.
Kolejny jeździec, którego koń miał rydzy kolor,
Powiedział, że jest wojną i przybył w moje życie.
Na stałe zagościł, nie było kolorowo.
Od ilu tam siedzi, pewnie nie uwierzycie.
Ale to nieważne, ile się ze sobą biję.
Zdążyłam zaakceptować, że mam czasem czegoś dość.
Gdzieś tam, w tyle czaszki siedzi, że może przeżyję.
Rany na duszy to nie to samo, co złamana kość.
Ostatni jeździec, co konia miał białego,
Nie wtargnął w życie nagle, nie robił nic, czego bym nie chciała.
On stanął w uchylonych drzwiach, pytając "chcesz tego?"
Nie miałam już uczuć. "Cokolwiek", odpowiedziałam.
I gdy On przyszedł do mojego życia,
Tamci schowali się w cieniu Jego chwały.
To On pozwolił mi wyjść z ukrycia.
Po tamtych zostały wspomnienia, lęki, czasem koszmary.
Gdyby nie ten jeździec, nie miałabym niczego.
Gdyby nie ten jeździec, nadal bałabym się przekroczyć próg.
Gdyby nie ten jeździec, nie widziałabym nic, z wyjątkiem złego.
Bo ten dobry jeździec, to był właśnie Bóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz