wtorek, 17 grudnia 2019

Dziecko

Gdy miałam osiem lat, myślałam o przyszłości.
O tym, jak wyglądać będzie mój świat.
Wyobrażałam sobie dom pełen gości.
Stworzyłam obraz siebie w wieku nastu lat.
W wyimaginowanym obrazie miałam drugą połówkę.
Byłam wysoka, szczupła, umiałam się malować.
Nie musiałam się zbytnio martwić o gotówkę.
Nie potrzebowałam takiej ilości czynów żałować.
Nie miałam w tym obrazie pociętego ciała.
Na myśli samobójcze miejsca w nim nie było.
Nie przewidziałam, że karta nie zawsze będzie biała.
Nie spodziewałam się pragnień, żeby życie się skończyło.
Nie pytałam życia o tyle nienawiści.
Nie błagałam o nienawiść do samej siebie.
Jako dziecko liczyłam, że chociaż jeden sen się ziści.
Że ostatecznie skończę życie w niebie.
A tu nagle, z nikąd zaczynam być dorosła.
Już za kilka chwil kończę naście lat.
A droga przez życie wcale nie jest taka prosta.
I coraz więcej wymaga ode mnie ten świat.
Przepraszam Cię, ośmioletnie dziecie.
Przepraszam, bo wiem, że wierzyłaś swoim snom.
Myślałaś pozytywnie o tym podłym świecie.
A potem, tak nagle, musiałaś stać się mną.

poniedziałek, 2 grudnia 2019

Pozory

Kiedy się zapytasz, powiem, że jest pięknie.
Gdy zobaczysz łzy, powiem, że to reakcja na kurz.
Gdy dotkniesz twardego serca, powiem, że zmięknie.
Kilka słów, jeden uśmiech i już.
Gdy zobaczysz ranę, szybko zmienię temat.
Gdy usłyszysz jęk, zamienię go w melodię.
Spytana o kompleksy, powiem, że ich nie ma.
Nigdy nie przyznam, że czuję się okropnie.
I kiedyś, kiedy będę nazbyt pusta,
Zobaczysz, jak z budynku będę skakała.
Wtedy pomyślisz sobie, zatykając usta
Ale przecież ona się uśmiechała”.

środa, 16 października 2019

Nie idź nad jezioro

Skarbie, nie idź dzisiaj nad jezioro.
Nie wpatruj się w zdradziecką toń wody.
Nie rozpatruj problemów, choć jest ich sporo.
Nie szukaj w bólu jakiejś przedziwnej nagrody.
Skarbie, idź spać dzisiaj trochę wcześniej.
Nie przeżywaj tego w samotności.
Uśmiechnij się, chociaż we śnie.
Nie daj znowu przezwyciężyć się słabości.
Kochanie, jutro wstanie nowy dzień.
Jutro wszystko się wypogodzi.
Jutro odejdzie beznadziei cień.
Czas do jutra część bólu złagodzi.
Kochanie, to wszystko kiedyś się skończy.
Rozwiążą się te problemy, których jest sporo.
Tylko nie wpatruj się dzisiaj, jak fala toń mąci.
Tylko skarbie, nie idź dzisiaj nad jezioro.

poniedziałek, 14 października 2019

Jak mała dziewczynka

Jestem cały czas, jak mała dziewczynka,
Pragnę być dorosła, ale wciąż się boję.
Boję się sparzyć, choć pragnę ciepła z kominka.
Boję się wyjść poza oczekiwania swoje.
Ja wciąż czuję się, jak dziecko bezbronne.
Świat mnie nie nauczył żadnej sztuki walki.
Chcę wyjść poza ściany. Poza mury obronne.
Ale jedyne co umiem, to przytulać się do lalki.
Chcę do pokonywania problemów dojrzeć.
Bo do tego się dorasta, prawda? Wszyscy dorastamy.
Chcę, jak świadomy człowiek na ten świat spojrzeć.
A jedyne, czego potrzebuję to przytulić się do mamy.
Jestem zwykłym dzieckiem, nic nie wiem o życiu.
Ten świat mnie przerasta, ja nie daję już rady.
Czy kiedyś będę potrafiła przestać żyć w ukryciu?
Czy kiedykolwiek dam radę pokazać ludziom wady?
Tak, jak małe dziecko boi się ciemności w nocy,
Ufa bajkom, morałom, zawartym w zwykłym słowie.
Czasami, po koszmarze, potrzebuje pomocy.
Tak ja boję się ciemności, siedzącej w mojej głowie.



Styczeń 2018

poniedziałek, 23 września 2019

Panna z bańkami

Puszczała bańki i z wiatrem tańczyła.
Nuciła piosenki, które znała jeszcze z przedszkola.
Nosiła spódnice, które mama jej uszyła.
Uśmiechała się, widząc męskie zakola.
Wplatała we włosy kwiat dzikiej jabłoni.
Biegała po polach z zadyszką malutką.
Wyobrażała sobie, że piesek obok goni.
I na ptasie pióra dmuchała leciutko.
Próbowała zapomnieć, że mama nie żyje.
Że wiatr to wichura, a nie powiew ciepła.
Że kwiaty zwiędły, choć pamięć to kryje.
Że promienie słońca zamieniły się w rysy piekła.
Miała więcej lat, niż chciałaby mieć.
Choć wokół była bieda, udawała, że to rozpusta.
Mówiła, że zebrała wszystko, zanim chciała chcieć.
Udawała, że nie jest, jak ta bańka. Ulotna, nietrwała, pusta.

poniedziałek, 16 września 2019

Pozwólcie mi przegrać

Byle do końca dnia, tygodnia, miesiąca.
Byle do pierwszej spokojnej myśli.
Byle dopóki nie zrobię się śpiąca.
Byle by zatrzymać potwora, zanim się namyśli.
Zatrzymać natłok myśli, zbędne ruminacje.
Pokonać schematy, do których się nie przyznaję.
Przestawać przypisywać komukolwiek rację.
Nie mówić głośno, że znów się poddaję.
Wszystko to po to, żeby przekonać siebie samą,
Że wcale nie chcę znów tego przerabiać.
Że nie chcę znów przejmować się każdą raną.
Że nie chcę się starą wersją mnie stawać.
I byle uświadomić sobie w końcu całkiem,
Że przecież to rozwiązanie tylko na chwilę.
Że o wszystkim zapomnę rankiem.
I mieć nadzieję, że kiedyś nie będzie „byle”.
Ale teraz jest byle do jakiegoś czasu.
Byle do chwili spokojniejszej.
Byle do wspomnienia cichego lasu.
Byle do twarzy ciut jaśniejszej.
Nie chcę już żyć byle do końca.
Nie chcę co dzień próbować być bez skaz.
Nie chcę na siłę szukać ciepłego słońca.
Chcę dzisiaj przegrać chociaż raz.

czwartek, 22 sierpnia 2019

Wejście w przyszłość

Koniec kolejnego rozdziału już na horyzoncie błyszczy.
A przecież dopiero co go zaczynałam.
Dopiero ratowałam nadzieję, co ledwo iskrzy.
Dopiero co nowy wiersz poprawiałam.
Niby wiedziałam, ile to będzie trwało.
Całkiem gotowa byłam, przysięgam.
I nagle nie wiem, jak to się stało.
Znowu po nowe życie sięgam.
Znów otoczą mnie ludzie nowi zupełnie.
Zmienię codzienność, jak drzewa liście.
Być może marzenia jakieś spełnię.
Może zobaczę to, co wcześniej już widzieliście.
Może w końcu znajdę chłopca na życie.
Może zostanę dojrzałym człowiekiem.
Może przeżyję coś, w co nie uwierzycie.
Może faktycznie wejdę w dorosłość razem z wiekiem.
Być może się zmienię, być może nie.
Może schudnę, a może przytyję.
Może wybiorę zawód, który chcę.
Może po prostu to wszystko przeżyję.
Już nie boję się tak bardzo przyszłości.
Nie, nie mówię o niej głosem pełnym odrazy.
Po prostu nie chcę tracić teraźniejszości.
Nie kiedy w końcu uwolniłam się od przeszłości skazy.
Ułożyłam życie, jakie chciałam dawniej.
Nauczyłam się odróżniać dobre od złego.
A teraz wchodzę do przyszłości trochę mniej zabawnej,
Która nie gwarantuje mi praktycznie nic pewnego.

wtorek, 30 lipca 2019

Sen dzisiejszego świata

Miałam dzisiaj sen, był trochę dziwny.
Jak co ranek, mój pies mnie przywitał.
Oczy jego miały kolor ciemny, piwny.
I tak siedział, siedział i nagle spytał.
No właśnie, spytał, tutaj jest zagadka.
Ja tu w ciężkim szoku, chwilę nie mówię nic.
Pies dalej pyta, czy dostanie kawałek jabłka.
Rzucam mu kawałek i znów pod kołdrę hyc.
Kładę się na chwilę, ale słońce dawno w górze,
Dobija się przez okno, nie daje mi spać.
Rozpoczynam więc podróże.
Do łazienki i lodówki, ale i tak trzeba wstać.
Zwlekam się dzielnie z łóżka, choć wciąż bym pospała.
Sprawdzam, czy ktoś czasem przez noc nie napisał.
Faktycznie, jakaś wiadomość w skrzynce odbiorczej została.
A obok wiadomości, zdarzenia, jakby ktoś testament spisał.
Gdzieś tam, poza Polską, ktoś do siebie strzela.
Tutaj, już w granicach, nożem atakuje.
Ktoś gdzieś w lesie świętuje urodziny Hitlera,
Ojciec kłóci się z matką, bo dziecko "wariuje".
Tutaj gdzieś był zamach, ludzie zginęli.
Tu dostajesz w twarz za swoje przekonania.
W rejestrach miliony ludzi, którzy zaginęli.
W domach dzieci zostawione same w obliczu dorastania.
Ciągle gdzieś się słyszy o nowych tragediach.
Coraz więcej człowiek wyrządza krzywdy człowiekowi.
Jesteśmy uzależnieni od informacji w mediach.
Wierzymy pierwszemu lepszemu pseudo-prorokowi.
A ja siedzę, oczy zaciśnięte, aż sprawia to ból.
Myślę o gwałtach, rozbojach, niespokojnym śnie.
Myśli w głowie niszczące, jak szarańczy rój.
I udaję, że mój sen (koszmar?) nie skończył się na gadającym psie.

czwartek, 11 lipca 2019

Proces uczuć

Po co mówić o miłości, kiedy nie stać nas na przyjaźń?
Po co mieszać sobie w głowie, w której już jest namieszane?
To jak szukanie klucza z furtki, gdy otwarty jest już wyjazd.
Jak szukanie drogich ofert, gdy nas nie stać na mieszkanie.
Przecież wiem, jak to się skończy, znam ten schemat dosyć dobrze.
Niby coś się może zmienić, ale po co sprawdzać w sumie?
Po co wciąż naciągać linkę, patrząc które z nas się oprze?
Patrząc które z nas przemówi, które z nas zrozumie.
Nawet jeśli przez czas cały każde z nas byłoby geniuszem,
Wskaźnik inteligencji nie mieściłby się w skali,
Każde z nas miałoby piękną twarz i piękną duszę,
W obliczu uczucia bylibyśmy idiotami.
Bo mogę się nauczyć każdego pojedynczego teorii słowa.
Mogę je studiować, jak studiuję twoje ruchy.
Być może rozróżnić prawdę i to, co podpowiada głowa.
Ale co nie zrobić, i tak usłyszę zarzuty.
„Kobieta w wieku średnim, żyjąca tylko z psem.
Nie pozwoliła się kochać, choć miłość dać chciała.
Nie wchodząca w związki nigdzie poza snem.
Przegapiła życie, bo za bardzo się bała.”
Tam wyroku mi nie dadzą, bo już dawno zapadł.
Sama go sobie ustaliłam i konsekwentnie wymierzałam.
Każdy plan, każda nadzieja, każdy sposób upadł.
Z własnego wyboru samotna do końca zostałam.
„Biała kobieta, lat 20, raz kolejny jest zraniona.
Pistoletem słów i uczynków zaatakowana.
Rana wlotowa w myślach została znaleziona.
Wylotowa – w sercu. Krew wciąż jest tamowana.”
Tak by brzmiało drugie moje oskarżenie.
Tutaj już dostałam srogi wyrok od kogoś z droższych pokoi:
Natrętne myśli, chłód zranionego narządu i cierpienie.
Na czas nieokreślony. Przynajmniej aż się zagoi.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Daltonistka

Pamiętam, jak kiedyś byłam chora.
Na daltonizm, tak lubię mówić.
Ciężka była szczególnie wieczorna pora.
Wtedy wszystkie kolory zdawały się wśród czerni gubić.
Dużo osób mówi, że z takich chorób się nie da wyleczyć.
Częściowo się muszę niestety z nimi zgodzić.
Nie da się wyzdrowieć całkowicie, trudno zaprzeczyć,
Ale można w bardzo dużym stopniu cierpienie załagodzić.
Dużo osób chciało pokazać mi kolory.
Tłumaczyli mi, czemu one są takie piękne.
Pokazywali mi obrazy, opisywali ich walory.
I chociaż przynosili mi najbogatsze kwiaty, u mnie były biedne.
Robili, co mogli, ale nic mi nie pomogło.
Już nie tylko nie rozróżniałam poszczególnych kolorów,
Wszystko było szare – szary stół, szary człowiek, szare godło.
Szare drogi, prowadzące do szarych wyborów.
W całym tym obrazie czarna tylko ja.
Może jeszcze sznur czy żyletka białe.
Ale poza tymi rzeczami, szare życie gna.
A właściwie gnało, bo już nie jest szare.
Bo pewnego dnia dostałam do ręki pędzel.
Z kolejnymi chwilami dostawałam farby.
Uczyłam się malować, z czasem coraz prędzej.
Malowałam morza i gór wielkie garby.
I chociaż dostałam nową paletę barw jasnych,
Nie zapomniałam o zbiorze mych ciemnych kolorów.
Zostawiłam odpowiedni odcień na przeżyciach własnych.
Odkrywając jednak inny wygląd miast, domów.
Dziękuję więc ludziom, którzy mi dali możliwość
Do namalowania na nowo mojego życia.
Którzy okazali w odpowiednim momencie wrażliwość
I pomogli na nowo przystosować się do zwykłego bycia.
Dziś mój świat ma wiele różnych kolorów.
I ciemnych, i jasnych, i tych gdzieś pomiędzy.
Są ułożone w miliony skomplikowanych wzorów,
W których kryją się wszelkie przeżycia, odczucia i rodzinne więzy.

wtorek, 26 marca 2019

Dzień, jak dziś

Może drażniłoby mnie, że są takie dni.
Takie, jak ten. Gdy siedzę, a sił brak.
Kiedy już nawet nie lecą po twarzy łzy.
Gdy po prostu czuję, że coś jest nie tak.
W słuchawkach leci smutna muzyka.
Chciałabym spać, lecz zasnąć nie mogę.
Być może zegar w pokoju gdzieś tyka.
Być może ktoś kończy za długą drogę.
Nie do końca wiem, co wokół się dzieje.
Mówię ludziom, że to tylko zmęczenie.
Pewnie, że mi uwierzą, powinnam mieć nadzieję.
Cóż, nie mam. Nie obchodzi mnie dzisiaj ludzi spojrzenie.
Nie czuję smutku, odrazy czy zakłopotania.
Czuję tylko, że dziś muszę odpocząć.
Może jednak pozwolić sobie na chwilę spania.
Albo po prostu na chwilę z książką spocząć.
Może drażniłyby mnie takie dni.
Może uznałabym je za niemiłe.
Może poczułabym, że jakiekolwiek uczucie się tli.
Wszystko być może. Gdybym tylko miała siłę.

czwartek, 21 lutego 2019

Do dorosłych

Żadne z nas nie wie, jak wygląda świat dorosłych.
Żadne z nas w nim jeszcze nie było.
Każdy z nas dziennie podejmuje się wyzwań, dla was prostych
Podczas gdy my marzymy tylko, żeby to się skończyło.
Może nie wiemy, co to życie, nie wiemy wielu rzeczy.
Może umiemy tylko płakać przez ciężar przygniecieni.
Być może jesteśmy nikim, nikt temu nie przeczy.
Ale co? Mamy czekać aż to się samo zmieni?
Jeśli mamy być dorośli, chcemy choć spróbować.
Może nie zostaniemy nimi teraz i tu.
Ale musimy wcześniej płakać, krzyczeć, śmiać się i żałować,
Bo inaczej nie dorośniemy nawet w wieku lat stu.
Więc nie mówcie nam z góry, że kiedyś zrozumiemy.
Nie mówcie, że w waszym wieku świat wygląda inaczej.
Wiemy to i poznawać dalej ten świat chcemy,
Ale zrozumcie, że problemy nie istnieją tylko w sytuacji waszej.
Musimy teraz przeżyć to, co wyście już przeżyli.
Być może ciut drastyczniej, ciąć się, przyglądając ważce,
Palić fajki, pić alkohol, głodzić się w trudnej chwili.
Ale czy wy byliście dorosłymi zawsze?

sobota, 12 stycznia 2019

Moja apokalipsa

Do tej pory, jest to najdłużej pisany wiersz - napisanie go zajęło mi ponad rok.



Zaprosiłam do siebie jeźdźców w liczbie cztery.
Pierwszy przyjechał na bladym koniu, mówił, że jest śmiercią.
Przyjechał, mówiąc, że w moje życie się wcieli.
Faktycznie, poczułam, że emocje we mnie się wiercą.
I gdy jeździec ten siedział przy mnie coraz dłużej
Nie spoglądał nawet na drzwi, by stąd wyjść,
Wszystko wokół zaczęło mnie nurzyć.
Wtedy nagle zapragnęłam, by do niego przyjść.
Drugi jeździec, co rumaka miał czarnego,
Mówił, że jest głodem, może dotknąć wszystkich.
I on wszedł sobie śmiało do życia mego.
Oprócz mego domu, włamał się do myśli.
Nie przyszedł w postaci braków środków jednak.
Postanowił wybrać nieco inną drogę.
Przyszedł, jako nienawiść i niesmak.
Na każdym kroku postawił przeszkodę.
On tylko cicho przypominał mi o mojej masie.
O tym, jak wyglądam, jak przez to się czuję.
O tym, że pewnie jestem najgorsza w całej klasie.
I tak wyszło, że sama z siebie głoduję.
Kolejny jeździec, którego koń miał rydzy kolor,
Powiedział, że jest wojną i przybył w moje życie.
Na stałe zagościł, nie było kolorowo.
Od ilu tam siedzi, pewnie nie uwierzycie.
Ale to nieważne, ile się ze sobą biję.
Zdążyłam zaakceptować, że mam czasem czegoś dość.
Gdzieś tam, w tyle czaszki siedzi, że może przeżyję.
Rany na duszy to nie to samo, co złamana kość.
Ostatni jeździec, co konia miał białego,
Nie wtargnął w życie nagle, nie robił nic, czego bym nie chciała.
On stanął w uchylonych drzwiach, pytając "chcesz tego?"
Nie miałam już uczuć. "Cokolwiek", odpowiedziałam.
I gdy On przyszedł do mojego życia,
Tamci schowali się w cieniu Jego chwały.
To On pozwolił mi wyjść z ukrycia.
Po tamtych zostały wspomnienia, lęki, czasem koszmary.
Gdyby nie ten jeździec, nie miałabym niczego.
Gdyby nie ten jeździec, nadal bałabym się przekroczyć próg.
Gdyby nie ten jeździec, nie widziałabym nic, z wyjątkiem złego.
Bo ten dobry jeździec, to był właśnie Bóg.